czwartek, 2 kwietnia 2015

5. Rozdział piąty.

Czuję chłód. Moje nogi są całkowicie przemarznięte. Właśnie to mnie budzi.
Uchylam powieki. Czuję, jak strasznie napuchnięte są moje oczy. Oczywiście, jak zawsze po śnie. Podnoszę się na łokciu i zarzucam kołdrę na stopy. Musiałam ją znowu podciągnąć pod samą szyję. Nadal zimno. Spoglądam na okno, ale to nie ono jest źródłem mojego problemu. Zrezygnowana wstaję i od razu tego żałuję. Moja warga zaczyna już delikatnie drżeć, kiedy narzucam bluzę. Ostatnio jestem ciągle zmarznięta, myślę, nakładając puchowe skarpetki, może się przeziębiłam? Z powrotem wskakuję do łóżka i cieszę się, że dodatkowa odzież choć trochę pomogła. Dokładnie się opatulam i zamykam oczy. W tym pomieszczeniu panuje jakaś dziwna cisza dokładnie od tygodnia. Od tygodnia...
Za oknem już świta. Dzisiejszego ranka nie słyszę świergotu ptaków, ale dostrzegam ich małe ciałka na gałęzi przy moim oknie. Może jestem głucha? Hmm, może przeleżę resztę dnia? W końcu są wakacje, kto mi zabroni, tak czy siak nie mam nic do robienia.. Mija jakiś czas zanim w końcu wybieram odpowiednią opcję.
Ubrana w czarne dresy i luźną, także czarną koszulką, stoją przed lustrem i próbuje wyczytać coś z ciemnych oczu. Nic. Pustka. Z wahaniem biegnę wzrokiem po odbiciu sylwetki. Przygryzam wargę, a po chwili czuję metaliczny smak krwi. Spoglądam na swoje ręce, szeroko rozkładając palce, przez co żyły na rękach się uwypuklają. Przez kilka sekund, minut albo godzin zaciskam i rozkładam dłoń obserwując napinające się linie. 
Gdy maszeruję korytarzem do pokoju kurczowo obejmując się ramionami wokół talii, uparcie wgapiam się w czubki moich kapci. Wydają zabawne dźwięki przy starciu z podłogą. Na miejscu wyciągam z szafy bluzę w równie pięknym kolorze, co reszta stroju i narzucam na ramiona. Rozczesuję jeszcze włosy, splątuję brązowe pasma w niedbałego koka i przyozdabiam twarz delikatnym uśmiechem. Wyglądasz jak lalka barbie. Ale przynajmniej jestem gotowa na starcie ze światem.
W miarę.  
Na dole oczekuje na mnie cisza, która najwyraźniej mnie prześladuje. Miło cię widzieć, przyjaciółko, myślę ironicznie. Zazwyczaj tylko ja jestem o tej porze w kuchni. Mama zaczyna pracę trochę wcześniej, ojczym też, a moje młodsze rodzeństwo raczej nie należy do rannych ptaszków. Tym razem też nie jest inaczej, stwierdzam, otwierając lodówkę. Lustruję wnętrze urządzenia wzrokiem, ale nie znajduje tam nic, co byłoby godne mojej uwagi. Mimo, że jest pełna po brzegi. Podpieram się pod boki i rozglądam po kuchni. Właściwie to chyba nie jestem głodna. Lekko znudzona wracam do swojego pokoju i zastanawiam się. jakie to ciekawe zajęcie mnie dzisiaj może pochłonąć. Budynek dosłownie błyszczy, więc to odpada. Spoglądam na regał stojący w rogu pokoju, ale tam znajduję całą masę przeczytanych już książek. Umm... to będzie długi dzień. 
 Bezwładnie rzucam się na łóżko. Biała powierzchnia niczym mnie nie zaskakuje, gdy przyglądam się jej po raz tysięczny. Lecz gdy tylko zaczyna pokrywać się czarnymi plamami, a w uszach zaczyna piszczeć gwałtownie zaciskam powieki i zwijam w kłębek.
Cicho.
Staram się unormować swój oddech, ale moje starania zdają się na nic. Co chwilę biorę głębokie, nierówne wdechy, a w gardle rośnie gula.
Tylko spokojnie..
- Hope?
Otwieram oczy. W drzwiach stoi mama, jej ciemne włosy spadają falami na ramiona, a piwne oczy ze zmartwieniem wpatrują się we mnie. Ma na sobie zwykłe szare dresy i luźną koszulkę, ale nawet w takim stroju wygląda oszałamiająco. 
- Tak?- pytam. 
- Wszystko w porządku? Może.. ymm..Jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć?- jąka się.
Tak.
- Nie.- odpowiadam, ale widząc jej niepocieszoną minę, dodaję z delikatnym uśmiechem- Naprawdę! Po prostu mam trochę gorsze dni, no wiesz... okres i te sprawy. 
 Wybucha serdecznym śmiechem, a ja w duchu wzdycham z ulgą. 
- No dobrze, skarbie. To ja lecę.- posyła mi uśmiech i już chce wyjść, ale nagle sobie o czymś przypomina.- Ah! Zapomniałabym. Wieczorem organizujemy grilla. Ma przyjechać ciocia Rosie z dzieciakami. Jeśli chcesz, możesz się do nas przyłączyć.
W odpowiedzi kiwam głową twierdząco, chociaż sama nie wiem czemu. Przecież obie wiemy, że to nie nastąpi. Kolejny już raz się uśmiecha i wychodzi. 
A ja zostaję sama ze swoimi lękami.
 Resztę dnia spędzam w łóżku, opatulona kocykiem. Nawet nie zauważam, kiedy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Przez cały czas mam zamknięte oczy, ale nie śpię. Mama chyba musiała uprzedzić resztę domowników o moim samopoczuciu, bo nikt mnie nie odwiedza, co poniekąd mnie cieszy. Gdy uchylam powieki dostrzegam, że spowijają mnie już egipskie ciemności. Za oknem wychodzącym na ogródek widzę, jakieś światło. Zaintrygowana wstaję i podchodzę do parapetu. Podpieram się i wyglądam. W altance, stojącej w naszym ogrodzie siedzi moja rodzina i wujkowie z kuzynostwem. Ojczym z wujkiem grają na gitarach. Uśmiecham się, gdy widzę jak szeroko otwierają buzię. Jestem pewna, że niedługo wszyscy ogłuchną. Mama z ciocią wesoło gawędzą nie zwracając uwagi na przyglądającą im się Holly. Po chwili w ich stronę leci piłka siatkowa, a zaraz za nią pojawia się Harry. W jego ślady ruszają Maria i Billy. 
Czemu nie cieszę się z nimi? 
Gdy spoglądam na stół obładowany jedzeniem przypominam sobie, że nic dzisiaj nie jadłam. Czemu nie czułam głodu? Niechętnie schodzę na dół i człapię do kuchni, korzystając z nieobecności pozostałych. Sięgam po pierwsze lepsze jabłko i ruszam do umywalki, w celu umycia owocu. Gdy podnoszę głowę, przez okno nad zlewem zauważam pewną postać. Nie byłabym w stanie nie poznać tej sylwetki. Cholera. Nie jestem jeszcze gotowa na to spotkanie. Mężczyzna chyba w jakiś sposób czyta w moich myślach, bo gdy widzi, że na niego patrzę odwraca się i idzie w swoją stronę. A ja udaję, że nic się nie stało. Blokuję wszystkie uczucia. Wgryzam się w jabłko i wracam do siebie. Próbuję wyłączyć też myśli, ale one mimo wszystko podsuwają mi jego obraz. I dopiero wtedy uświadamiam sobie, że na jego ustach nie gościł uśmiech.